Osoba z długimi włosami zakrywa twarz dłońmi, a drugą parą rąk łapie się za głowę.

Czarny tydzień dla polskiego feminizmu. Rant.

To nie był dobry tydzień dla polskiego feminizmu. Odnotowuję to z rozgoryczeniem, a opisuję wyłącznie z kronikarskiego obowiązku. Nie ma się z czego śmiać. Jako aktywistyczna zbiorowość mogłybyśmy zrobić ważny krok na przód, gdyby kilka osób zechciało uderzyć się w pierś, wycofać ze swoich deklaracji, przyznać, że być może palnęły głupotę. Jeśli to nie nastąpi, ruch feministyczny wprawdzie się nie zatrzyma, ale będzie nosił żwir w swoich butach. A szkoda, bo w patriarchacie i tak mamy pod górkę. O ile łatwiej byłoby zaliczać kolejne bazy bez ciężaru własnej hipokryzji.

Personalne jest polityczne

7 października Natalia Broniarczyk poinformowała na swoim profilu FB, że otrzymała pozew o zniesławienie. Od kogo? Ani od pieniaczy i fanatyków z Ordo Iuris, ani od Mariusza Dzierżawskiego, władcy płodobusów, ani od Kai Godek, która żyje z pretensji do swoich „dóbr osobistych”. Broniarczyk, która wraz z Aborcją Bez Granic robi dla osób w niechcianych ciążach wszystko, czego odmawia im polskie państwo, dostała pozew od Anity Czarnieckiej, inicjatorki i koordynatorki projektu „O tym się nie mówi” – filmowego pokłonu dla lekarzy-kompromisiarzy. Pani Czarniecka poczuła się dotknięta, że osoba, która zjadła zęby na aborcjach farmakologicznych, ośmieliła się skrytykować jej produkcję – materiał udający dokument, w którym lekarzy obsadza się w roli zbawców, a aborcje na żądanie traktuje jak roszczeniowy postulat. Wymowny pozostaje fakt, że Anita Czarniecka, która sama prowadzi organizację pozarządową, obrała sobie za cel aktywistkę feministyczną. Jeśli tak ma wyglądać dzialalność w trzecim sektorze, to Houston, mamy problem. Najwyraźniej praktyki Ordo Iuris weszły komuś pod skórę, co potwierdza zresztą, jak demoralizująca jest obecność oszołomów w przestrzeni publicznej. Przypomnę: represje to nie jest narzędzie feminizmu – to jego zaprzeczenie. Dziwię się, że nie ma w środowisku jasnego i głośnego sprzeciwu dla podejścia pani Czarnieckiej.

Natalia Broniarczyk i urażona powódka miały okazję spotkać się osobiście na Kongresie Kobiet, w czasie panelu dyskusyjnego „O tym się nie mówi”. Kwestia pozwu została poruszona, ale nie nastąpił żaden przełom. Wydaje się, choć to naprawdę żenujące, że pani Czarniecka nadal uznaje swoje oskarżenia za właściwe, a ich prawny obieg uważa za sensowny pomysł. Duże ego ma to do siebie, że nieustannie domaga się karmienia.


Kongres życzeń

 

A skoro o Kongresie Kobiet mowa, to czas na drugi punkt w zestawieniu Top 5 krindżowych momentów tygodnia. Te same osoby, które chwaliły sobie udział w wydarzeniu i cieszyły się dobrą energią tegorocznej edycji, z niedowierzaniem śledziły doniesienia z wielkiego finału. Część z nich, już w drodze do domu, dowiedziała się, że czteroosobowy zarząd masowego stowarzyszenia, przyznał nagrodę Donaldowi Tuskowi. Nie za osiągnięcia w dziedzinie walki o wolność reprodukcyjną czy równouprawienie, bo tu laureat nie ma się czym pochwalić, ale za przedwyborcze obietnice. Sytuacja jest paradoksalna: w tym samym tygodniu, gdy złotousty polityk, oportunista i hipnotyzer dostał nagrodę za okrągłe zero, aborcyjna działaczka pozapaństwowego systemu ochrony zdrowia, Natalia Broniarczyk, dostała pozew. Bareja by tego nie wymyślił. Za mało punktów żenady? Idźmy dalej: prof. Fuszara odczytała laudację opiewającą <przyszłe> zasługi <byłego> premiera, gdy Justyna Wydrzyńska jest <aktualnie> represjonowana przez ziobrowski system nie-sprawiedliwości za pomaganie w aborcji (do której nawet nie doszło). Jak tu nie łapać się za głowę?
Jeśli ktoś łudził się, że nagroda dla Tuska była tylko wypadkiem przy pracy, Magdalena Środa rozwiała wszelkie wątpliwości: „Kalkulacja ideowo-polityczna. Mam nadzieję, że na listach znajdzie się dużo miejsc dla działaczek z Kongresu. Idzie być może duża zmiana i my chcemy być jej częścią” – skomentowała historyczny przypał „Prof. UW dr hab. w Zakładzie Etyki Wydziału Filozofii UW”. Ładna ta Wasza akademicka etyka, taka nie za sprawiedliwa. Nagroda dla Tuska nie jest więc ani przypadkowym incydentem, ani gestem naiwności – jest transakcją ponad głowami osób, których wkurw rozsadzał polskie ulice w 2016 i 2020 roku.
Brałaś udział w protestach? Twój sprzeciw da się wycenić i przeliczyć na liczbę parlamentarnych stołków. Tak wygląda nowy 'kompromis’ – zawarły go liberalne karierowiczki z liderem medialnych sondaży. Kwestia praw osób z macicami jest tu najmniej istotna.

Sztuka unikania

Tymczasem polityczny proces Justyny Wydrzyńskiej miał swoją trzecią odsłonę. Sprawca zamieszania, czyli przemocowy typ, który doniósł na aktywistkę, znów nie zaszczycił sądu swoją obecnością. Nie był w tym zresztą odosobniony. Choć o Justynie pisze Lewica, wsparcie deklaruje OSK, a Kongres Kobiet <dumnie> informował o jej obecności na jednym z paneli, próżno było ich szukać na demonstracji solidarnościowej pod warszawskim sądem na ulicy Poligonowej. Donald Tusk – przyjaciel sondaży, kobiet i aborcji do 12 tygodnia – też miał ważniejsze obowiązki. Był na spotkaniu otwartym w Inowrocławiu, gdzie nie zająknął się na temat Wydrzyńskiej, choć swój standup ciągnął przez godzinę i 50 minut. Było o PiSie, węglu i Żabkach, a nawet o in vitro (choć „tu posłankę Wielichowską proszę pytać”), ale krasomówcze popisy „pana premiera naszego” nie objęły pomagania w aborcji. Były za to ogólniki o tym, że aborcja nie jest kobiecą fanaberią – a i owszem. Ale, choć przerywanie ciąży jest doświadczeniem co trzeciej osoby z macicą w Polsce, zasłona milczenia spada na aktywistki, które ogarniają pigułki i zabiegi. Pani Justyneczko, podziękowania są dla zarządu Kongresu Kobiet, a dla pani są te modlitwy Dzierżawskiego pod sądem.
O aborcji fajnie się gada na zjazdach, wygodnie robi się z niej polityczne narzędzie, ale gdy trzeba faktycznie działać, kibice i kibicki „słusznej sprawy” znikają jak kamfora. Nie ma masy krytycznej czarnych protestów, gdy trzeba wspierać osobę, która od 16 lat jest gwarancją poszanowania praw reprodukcyjnych dla osób z macicami w Polsce. W procesach SLAPP, polegających na celowym nękaniu działaczy i działaczek wolnościowych, widoczne wsparcie odgrywa szczególną rolę. Bo to właśnie ono stanowi antidotum na strategię alienacji, która ma złamać psychicznie niesłusznie oskarżonych.
Gardła w obronie Justyny zdzierają więc przyjaciółki w aborcjach, zdeklarowane anarchistki i Polskie Babcie – było nas w sumie może ze 30 osób. Powiedzcie, gdzie się podziewa reszta sojuszniczek, które lubią wycierać sobie buzie „siostrzeństwem”? Jak ucieleśnia się ich mityczna moc, gdy trzeba dać bezwarunkowe wsparcia osobie, której grożą trzy lata pozbawienia wolności? Na Poligonowej przemawiały aktywistki z Holandii, USA, Irlandii i Argentyny. Ale z Wiejskiej dotarła na rozprawę tylko posłanka Biejat. Okazuje się, że dzielnice Warszawy są od siebie odleglejsze, niż kraje i kontynenty. Wolałabym wierzyć, że prawdziwa solidarność pokonuje geograficzne dystanse – zwłaszcza, gdy stawką jest przejazd autobusem miejskim.
Ten kraj docenia swoje bohaterki pośmiertnie – stawia pomniki (choć raczej dyskretne), upamiętnia ich nazwiskami boczne uliczki (na tyle krótkie, by nie rzucały się w oczy), a ich pogrzeby zmienia niekiedy w spontaniczne manifestacje. Ale za życia nie mogą liczyć na faktyczne wsparcie, choć nikt, absolutnie nikt, nie chce wykonywać ich ciężkiej roboty.

Związek zawodowy w kuchni

O Kongresie Kobiet już było, ale na to, że liberalny feminizm nie ma przyszłości, znalazło się w tym tygodniu więcej dowodów. Kilka miesięcy temu pracowniczki Centrum Praw Kobiet powołały pierwszą komisję związku zawodowego w 30-letniej historii organizacji. Kobiety, które na codzień działają na rzecz innych osób, sprzeciwiły się nadużyciom ze strony zarządu. Negatywnie oceniły zakończenie współpracy ze związkowczynią w wieku ochronnym – do końca trwania umowy okresowej obiecywano jej, że jeśli weźmie cały etat, dostanie kolejną umowę. Mimo, że pracownica przystała na warunek, rozwiązano z nią stosunek pracy.
Zgodnie z prawami przysługującymi komisji związkowej, członkinie wywiesiły w biurze informację o tym, że nie zgadzają się z decyzją zarządu CPK. Przypięły kartki z komunikatem na tablicy związkowej. W ciągu dwóch godzin tablica była pusta – kartki zniknęły bez uprzedzenia i bez wyjaśnień, a pracownicom zasugerowano, by wywieszały informacje związkowe w kuchni. Czyli dokładnie tam, gdzie od wieków zagania nas państwo i episkopat. Jaką alternatywę dla patriarchatu budujemy, jeśli pracowniczki trzeciego sektora muszą domagać się godnego traktowania w miejscu swojej pracy? „Jako była pracowniczka tego miejsca – wiem o czym mowa, dlatego tym bardziej jest to dla mnie bolesne” – napisała jedna z osób komentujących sytuację w mediach społecznościowych. Tak wyglądają patologie liberalizmu, które nie oszczędzają organizacji feministycznych; także tych o prawniczym profilu.
A teraz ważna kalibracja: nikt nie mówi, że feministki mają być idealne – jesteśmy ludźmi. Lincoln, King i Gandhi też nie byli święci, ale doczekali się pomników, bo historia łaskawiej obchodzi się z obłudą mężczyzn, niż hipokryzją kobiet. Nie będę więc unosić poprzeczki zbyt wysoko i wyrażę tylko nadzieję, że CPK wyciągnie lekcję z tej sytuacji. Dobrze wiem, że na wyboistej ścieżce wiodącej do społecznej zmiany, można się pogubić. Ale nie ma równości bez respektowania praw pracowniczych. Zacznijmy może od czegoś prostego: niech organizacje pracujące w polu przeciwdziałania przemocy, wywalą przemoc ze swoich systemów i struktur. Uznajmy to za program minimum.

Lempart, przeproś

No i jeszcze pamiętny poniedziałek, 10 października 2022. Tego dnia, wieczorem, pod ambasadą Rosji w Warszawie, zgromadziły się setki osób protestujących przeciwko wojnie w Ukrainie. W czasie demonstracji padały okrzyki „Putin won”, „Precz z faszyzmem”, „Slava Ukraini”. Na miejscu była też Marta Lempart, liderka OSK, która stwierdziła, że Rosjanom, którzy uciekli do Europy, nie należy współczuć. Ta generalna opinia nie jest warta funta kłaków, ale może zniknęłaby w morzu innych diagnoz, gdyby nie ciąg dalszy wypowiedzi. „Gdzie są ci Rosjanie?” – ciągnęła Lempart, zarzucając Rosjanom, że nie wychodzą na antyreżimowe protesty. Odpowiedź przyszła do niej pod samą scenę: 
Iwan ma 19 lat, a od 5 lat mieszka w Polsce. Trzymając w dłoniach biało-niebieską flagę – symbol ruchu O Wolną Rosję – dał publicznie swoje świadectwo: powiedział, że jest na demonstracji, bo wspiera ukraińską ludność.
Nie mam poczucia, że łatwo się wzruszam, ale to zdarzenie ma dla mnie głęboki symboliczny wymiar. W politycznych zawieruchach ofiarami są zwykli ludzie, a ten gest solidarności, wymykający się kalkulacjom Kremla, był czymś niezwykle ważnym: dowodem na to, że <naprawdę> istnieje aktywna, oddolna, antyputinowska opozycja. Iwan przyjechał z Wołgogradu, bo jako nastolatek brał udział w wiecach opozycji – robiono mu przez to problemy w szkole. Ale Marta Lempart ma inną perspektywę, skrzywioną kombatantyzmem ulicznego działactwa. Napędem rodzimej opozycji od dawna jest konflikt, a nie szukanie konstruktywnych rozwiązań, więc Rosjanin, który odważył się publicznie zabrać głos przeciwko Putinowskiej ideologii, usłyszał firmowe hasło OSK: „Wypierdalać!”. Reakcja tłumu była skandaliczna. W konsekwencji antywojenny działacz został zatrzymany i spisany przez policję. Dlaczego? Bo jedna ze współorganizatorek protestu miała sama wezwać na niego granatowych. Być może tych samych, którzy „ochraniali” strajkowe manifestacje tak namiętnie, że łamali demonstrantkom ręce.
Dosadne polecenie, które zrobiło karierę podczas protestów przeciwko haniebnemu wyrokowi trybunału Przyłębskiej, samo przysłużyło się haniebnej sprawie. Aż chce się zakrzyknąć: gdzie ta mityczna <cancel culture>, gdy naprawdę jej potrzebujemy? Ruch O Wolną Rosję od lat walczy z rosyjskim aparatem państwowym. W Rosji ludzie ludzie trafiają do aresztów nawet za ciche protesty polegające na trzymaniu w rękach pustych transparentów. Nikomu nie śni się tam, by rzucać ze sceny wulgarne teksty do Putina. Uliczna opozycja ma inne możliwości, niż ta w Polsce. Ruch O Wolną Rosję angażuje się w pomoc najechanej ludności: organizuje transport i artykuły pierwszej potrzeby, a jego członkowie idą na front, by chronić ludzi przed zbrodniczym reżimem. „Nie ma ani jednej (ani jednej!) osoby, która przyjechała do Polski z Rosji poprzez nasze Stowarzyszenie, która nie zaangażowałaby się w tę pomoc.” – napisała do Lempart Anastasiia Sergeeva, prezeska Stowarzyszenia „O Wolną Rosję” w swoim liście otwartym. Wciąż nie doczekała się odpowiedzi. Chcę wierzyć, że OSK od tygodnia pracuje nad przeprosinami dla Iwana, a liderki skumały, że między <czuć> a <szczuć> nie ma znaku równości. Reprodukcja patriarchalnej przemocy to nie jest coś, co pracuje na feministyczną zmianę.

Moje słowa nic nie znaczą wobec ogromu zła, jakie dzieje się na świecie i wobec hejtu, jaki spadł na Ciebie, Iwanie, na tym koszmarnym proteście. Ale chcę Ci napisać, że Cię widzę, że doceniam, szanuję i wspieram Twoją postawę. Kiedy oglądam nagranie wyzywającego Cię tłumu w moim rodzinnym mieście, myślę o słynnym zdjęciu, na którym August Landmesser jest jedyną osobą, która nie salutuje na zgromadzeniu. Dziękuję, że jesteś żywym dowodem na to, że nie da się zrównać ludzi zamieszkujących dany kraj, z aparatem państwowym. Bo jeśli tak, to wszystkie osoby żyjące w Polsce, są wspólnikami polskiej Straży Granicznej torturującej ludzi uchodzących z Białorusi.
Bardzo dziękuję Ci za Twój aktywizm. W tym beznadziejnym tygodniu, pełnym rozgoryczeń, to właśnie Ty dałeś mi nadzieję.

Zdjęcie Agaty Maciejewskiej

Agata Maciejewska

agata@dziewuchydziewuchom.pl
Fundatorka i prezeska Fundacji Dziewuchy Dziewuchom, zakochana w feminizmie intersekcjonalnym.
Czy ten artykuł był przydatny?
Tak 👍Nie 👎

Sprawdź podobne artykuły

Aborcja

Krecia robota doktora Szpota

Czas czytania: 8 min.

Polscy naukowcy, korzystając z publicznych środków, opracowali metodę wykrywania czy osoba przeszła aborcję farmakologiczną. Na szczęście na ten moment to niczego nie zmienia. Może poza tym, że zmarnowano kilkadziesiąt tysięcy złotych z budżetu Wrocławskiego Uniwersytetu Medycznego. Ale krecia robota akademickich stygmiarzy nam nie zagraża.

Kultura

„Alkoholizm? Sama się prosiłaś!” #HerDrunkStory

Czas czytania: 7 min.

Kobiety mają większe poczucie winy i wstydu z powodu nadużywania alkoholu. Mężczyzna, który za dużo wypije, to po prostu mężczyzna, który za dużo wypił. Pijana kobieta budzi niesmak.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się na nasz nowy newsletter, aby dostawać wiadomości bezpośrednio na swoją skrzynkę elektroniczną. Zostańmy w kontakcie!

Skip to content