Zawsze, gdy świat wydaje się nieprzewidywalny, można mieć pewność co do jednego: ktoś gdzieś właśnie moralizuje na temat seksu za pieniądze. Miłość – super. Seks – spoko, ale tylko w małżeństwie. Seks z uczuciem – rumieniec na twarzy. Ale seks na rachunek? To już skandal! Tymczasem historia pokazuje, że seksualność i ekonomia przecinały się w każdej znanej cywilizacji. Różniły się jedynie nazwy i stroje, zmieniali się klienci, ewoluowały sposoby, w jaki zawstydzano osoby sprzedające lub kupujące seks. W dobie kolejnych przemian na gruncie seksualności, przyjrzyjmy się dziejom „najstarszej profesji” z całą zawadiacką szczerością, na jaką pozwala sekspozytywne nastawienie.
Materiał powstał dzięki współpracy z dystrybutorem filmu „Diva Futura”, który polecamy Waszej uwadze.
Starożytność
Świątynia, wino i seks sakralny
Zacznijmy od Mezopotamii – kolebki <białej> cywilizacji i seksworkingu z boską aprobatą. W świątyniach Isztar seks był rytuałem, a nie grzechem – pielgrzymi mogli poczuć się „jak w niebie”, i to całkiem dosłownie. Kobiece ciało stanowiło medium boskości, a seks – narzędzie komunikacji z zaświatami. W tym układzie zorganizowana praca seksualna była świadczeniem, które pozwalało doświadczać transcendencji. Szkoda, że ta myśl nie utrwaliła się w naszej cywilizacji tak dobrze, jak inne historyczne koncepcje – te krzywdzące i piętnujące, które powstały w kolejnych wiekach.
W starożytnej Grecji praca seksualna była zinstytucjonalizowana, ale akceptowano też przemoc seksualną wobec kobiet. Kultura helleńska wytworzyła kategorię hetaira – elitarnych dam do towarzystwa, które bywały wykształcone, cenione i wpływowe. Przyzwolenie dla seksworkingu nie świadczyło jednak o wyzwolonym podejściu Greków, bo – dla „równowagi” – ich patriarchalna kultura stłamsiła resztę kobiet w roli milczących strażniczek domowego ogniska. Instrumentalne traktowanie najmocniej odczuwały niewolnice pracujące w gospodarstwach swoich „panów” – sklasyfikowane jako „inwentarz żywy”, niejednokrotnie doświadczały przemocy seksualnej, rozumianej jako niezbywalne prawo „właściciela”. Do dziś żyjemy w cieniu tego dziedzictwa.
Nie wiadomo, kiedy po raz pierwszy użyto określenia pornografia w języku greckim, ale pierwsze znane użycie zawarte jest w dziele Deipnosophistae Atenajosa, gdzie pornographos oznacza kogoś „piszącego o niewolnicach”. Termin „porne” oznaczał nierządnicę, a „graphein” – pisanie lub rysowanie. Samo „porne” wywodzi się od „pernemi” – „eksportować jako niewolnika do sprzedania za granicą”. Istotnym faktem jest to, że termin nie pojawia się w żadnym innym tekście pisanym aż do przełomu XVIII i XIX wieku.
Odkrycie ruin Pompejów w XVIII wieku, ujawniło doskonale zakonserwowane przez pył wulkaniczny budynki, ale też ciała i przedmioty – świadectwa życia codziennego mieszkańców miasta. Jednym z najbardziej szokujących odkryć była bardzo rozwinięta kultura seksualna pompejan. Falliczne kształty form użytkowych, fontanny przypominające boga płodności Priapa czy freski ze scenami miłosnymi, nie stanowiły wyłącznie wyposażenia domów publicznych lub sypialni małżonków. Były standardowym wystrojem większości domów, a nawet ulic miasta.
W starożytnym Rzymie podejście do pracy seksualnej było ambiwalentne – sekswork był legalny i powszechny, ale wykonujące go osoby miały niską pozycję społeczną. Państwo rejestrowało osoby pracujące seksualnie, które automatycznie traciły prawa obywatelskie. Równocześnie elity chętnie korzystały z ich usług. Ta hipokryzja jest obecna do dziś, a dosadnie pisał o niej Tadeusz Boy-Żeleński: Prost***ka stała się na wiek cały filarem moralności społecznej, niemal urzędnikiem państwowym. Równocześnie, utrwalając jej nieodzowność, społeczeństwo wdeptało ją w błoto tak głęboko, jak nigdy.

Średniowiecze: grzeszna konieczność
Kiedy chrześcijaństwo rozgościło się w Europie, jak przyzwoitka na posterunku, zapanował seksualny kryminał. Nastąpiła moralizacja seksualności, a czystość i wstrzemięźliwość stały się ideałem. Ciało kobiety zostało oficjalnie uznane za narzędzie diabła – zgoła odmiennie niż w Mezopotamii, gdzie stanowiło wehikuł boskiej ekstazy. Seksualność przestała być sferą naturalną czy sakralną – została zdominowana przez pojęcia wstydu, kontroli i kary.
Choć Kościół piętnował pracę seksualną, to jednocześnie ją reglamentował. Bo – parafrazując św. Augustyna – lepiej, by istniał płatny seks, niż… by wszyscy mężczyźni gwałcili szlachetne niewiasty. I tak oto domy publiczne działały legalnie, pod ścisłą opieką władz miejskich, ale zatrudnione w nich kobiety były wykluczane społecznie i religijnie. Kościelna hipokryzja to nic nowego: w tym wypadku praca seksualna miała działać jak prewencja przestępstw na tle seksualnym. Uznano ją za „zło konieczne” – pozostała grzeszna, ale nadal <lepsza> niż cudzołóstwo czy homoseksualność. Nie jest to jedyny raz w historii, gdy część kobiet uznano za higieniczne plasterki na rzekomo „niekontrolowaną” męską chuć – ciekawe natomiast, że autorem tego seksistowskiego założenia, jest święty Augustyn, a nie żadna „wojująca feministka”. Jakże często przypisuje się nam niesprawiedliwą i esencjonalistyczną teorię, że „mężczyzn nie da się ucywilizować”. Czyżby antyfeminiści nie czytali żywotów świętych?
Renesans i oświecenie: moralna fasada pęka
Renesans nie przyniósł istotnego przełomu w podejściu do płatnego seksu – utrzymywała się ambiwalencja: fascynacja kobiecym ciałem przy jednoczesnym moralnym napiętnowaniu seksualności. Oświecenie zaczęło kwestionować dogmaty religijne, ale moralna stygma wokół seksu zdążyła się już zakorzenić w europejskiej kulturze i nie przewidywała rehabilitacji dla pracownic seksualnych. W XVIII wieku, dzięki rozwojowi druku, zaczęła się popularyzować pornografia – choć wciąż nielegalna i potępiana, stanowiła część życia elit. Seksualność była więc obecna w sztuce i literaturze, ale osoby pracujące seksualnie nadal pozostawały na marginesie.
W Historii seksualności Foucault dowodzi, że przez wiele wieków normy regulujące rozwiązłość były całkiem swobodne, a dopiero od wieku XVIII wprowadzono bardziej restrykcyjne rozróżnienie: na seksualność sakramentalną, czyli uszlachetnioną przez małżeństwo, oraz seksualność zepchniętą w sferę patologii. Na przełomie wieków nie tyle zmieniły się zachowania seksualne, co stosunek społeczeństwa do własnej seksualności. Nowe reguły klasyfikacji wymagały odpowiedniej narracji. Tę rolę, od klasycyzmu, zajęły medycyna, psychiatria i prawo, które stały na straży właściwego rozgraniczenia obu sfer. W tym właśnie okresie narodziła się <pornografia> w znaczeniu, którego obecnie używamy.
Oxford English Dictionary datuje najwcześniejsze użycie terminu na 1857 rok – pochodzi ze słownika medycznego: opis prosty***ek lub prosty***ji jako kwestia publicznej higieny. Bezpośrednim impulsem sięgnięcia przez nowożytnych po starożytne określenie była potrzeba stworzenia naukowego dyskursu, który umożliwiłby analizę ludzkiej seksualności w zgodzie z akademicką regułą. Teksty o seksie miały być „moralną” lekturą o jednoznacznie oceniającym charakterze. Naukowy ton materiałów w założeniu osłabiał ich oddziaływanie na wyobraźnię. Ale w kulturze uznającej seks za tabu, nawet podręcznik anatomii może wywołać podniecenie.
Niemałą rolę w rozwoju XVIII-wiecznej pornografii odegrały znaleziska archeologiczne z okresu imperium rzymskiego (ach ta nieprzyzwoita starożytna nagość!) i popularyzacja powieści, które nadały literacką formę rozmaitym ludzkim fantazjom.

Epoka wiktoriańska: podwójne standardy
Epoka wiktoriańska to czas, gdy seks stał się tematem równie wstydliwym, co wszechobecnym. Oficjalnie: moralność, koronkowe halki, herbatka o piątej. Nieoficjalnie: buduary, pornografia w grawerach i namiętne spojrzenia w powozach. Kobieta seksualna była uważana za potwora – chyba, że była aktorką. Albo baletnicą. Albo damą z towarzystwa. Wtedy można było przynajmniej udawać, że chodzi o sztukę albo inną sublimację seksualności. Najważniejsze, by nie nazywać rzeczy po imieniu. „Seks? Nie wiem, nie znam, nigdy nie słyszałem.”
Gorset ściskał nie tylko talię, ale i całą kobiecą seksualność. Płatny seks uznawano za patologię, choć korzystano z niego na potęgę – zwłaszcza panowie z wyższych sfer, którym w domu wolno było współżyć tylko prokreacyjnie. Tak utrwalił się mityczny podział na „święte” i „ladacznice” – innej opcji nie przewidziano w świecie, który odmawiał kobietom prawa do seksualności.
Pornografia? Oficjalnie zakazana, w praktyce elegancko zakamuflowana i dostępna – byle nie dla kobiet, dzieci i biedoty. To była rozrywka zarezerwowana dla dżentelmenów, oczywiście „w celach naukowych”. Nawet odkrycie Pompejów, z ich seksualną swobodą, dało się obronić – pod warunkiem, że nagie freski opisywano jako źródło wiedzy (scientia sexualis), a nie przyjemności (ars erotica). Tym samym jasno określono odbiorcę pornografii: to dżentelmen z wyższych sfer.
Wraz z rozwojem czytelnictwa społeczeństwo zaczęto dyscyplinować moralnie… pozwami. Sądy, próbując narzucić ograniczenia prawne dla „zbyt swobodnej” literatury, musiały zdefiniować oskarżany przedmiot. Podczas procesu książki Flauberta, na szali położono moralność publiczną, deprawację młodzieży i kobiet, granice sztuki oraz intencje autora. Spór wokół Pani Bovary z 1857 roku pokazał, że literatura może demoralizować – chyba, że bohaterka na końcu umrze. Seks w książce można było opisać, o ile autorka (czy bohaterka) zapłaci za to najwyższą cenę. Czy gdyby Flaubert nie zabił łamiącej normy obyczajowe pani Bovary, wyrok sądu nadal byłby uniewinniający?

XX wiek: od represji do złotej ery porno
W 1895 roku bracia Lumiere przedstawili światu kinematograf, a już rok później powstał 46-sekundowy film pokazujący… pocałunek kobiety i mężczyzny. Seanse często przerywała policja, wzywana przez oburzonych widzów. Tuż przed sylwestrem 1899 roku aktorka francuskiego pochodzenia, Luise Willy, wystąpiła przed kamerą ubrana tylko w prześwitującą koszulkę. Film wywołał ogromny skandal, ale odniósł też spektakularny sukces, co zainspirowało domorosłych reżyserów do tworzenia filmów erotycznych. Zwabieni szybkim i łatwym zarobkiem, nie zawiedli się. Od momentu wynalezienia taśmy filmowej, pornografia stała się bardzo dochodowym interesem.
Pierwszy stricte pornograficzny film powstał w 1908 roku – wywołał ogromny skandal, sensację i zgorszenie. Ale paradoksalnie, protesty jakie podnoszono wobec porno, pokazały twórcom, że mają szansę na kolosalny rozgłos. William Roesler pisze w „Contemporary Erotic Cinema” (1973) o pierwszych filmach dla mężczyzn, tzw. stag films. To one były kanwą najpopularniejszych filmów porno w latach 1920 – 1950. Branżę zdominowały filmy francuskie, a głównymi producentami byli Bernard Natan i tajemniczy Dominique, którzy utrwalili 5 podstawowych konwencji:
– opowieść o samotnej kobiecie i podłużnym przedmiocie;
– historia dziewczyny z farmy, w otoczeniu kopulujących zwierząt;
– historia lekarza badającego pacjentkę;
– włamywacz znajduje śpiącą kobietę;
– naga kobieta w kąpieli.
<Twardą> pornografię zaproponowali w latach 50. najpierw Meksykanie, a później Amerykanie. Niskobudżetowe produkcje „Rin Tin Tin Mexicano”, „A Hunter and His Dog”, „Mexican Dog” epatowały wyuzdanym seksem. Północni Amerykanie nie byli tak drastyczni, za to produkowali (i nadal to robią) mocne porno w ilościach hurtowych.
Pierwsza połowa XX wieku w Europie i USA to czas penalizacji pracy seksualnej i narracji medyczno-kryminalnej. Pracownice seksualne były łączone z chorobami wenerycznymi, degeneracją i przestępczością. A potem… przyszły lata 60. i wywróciły wszystko do góry nogami. Nastała rewolucja seksualna. Ruchy feministyczne i kontrkultura zaczęły kwestionować normy seksualne. Seks przestał być tylko małżeńskim obowiązkiem – stał się polityką. Rewolucja przyniosła pigułkę antykoncepcyjną, wolną miłość i… debatę o pornografii.
Andrea Dworkin i Catharine MacKinnon, widziały w pornografii narzędzie przemocy: ekranową mizoginię, gdzie kobieta istnieje tylko jako przedmiot penetracji. To – historyczne już – stanowisko, sprowadza praktyki BDSM do rangi <zboczeń>. Tymczasem są przecież kobiety, które czerpią przyjemność z tej formy współżycia. Warunkiem jest jednak dobrowolność takich praktyk. Tymczasem seks-pozytywne feministki, Gayle Rubin czy Annie Sprinkle, głosiły coś zgoła odmiennego: „Ciało należy do mnie. Jeśli chcę je pokazywać, używać go, sprzedawać je – to moja sprawa. Seks nie jest bronią, dopóki nie przystawia się go komuś do głowy.” I tak narodził się nowy nurt: porno z consentem. Wszystko jest okej, pod warunkiem, że strony jasno wyrażają na to zgodę i w każdej chwili mogą się z niej wycofać. To niezbędny warunek etyki w branży seksualnej i poza nią.
W tym czasie pornografia stała się bardziej dostępna – w USA nastała „złota era porno”. Pornografia weszła do popkultury, osiągając popularność w kinie i mediach. XX wiek z pewnością jej nie odkrył, ale rozwinął ją w prężny i przynoszący zyski przemysł. W latach 80. wynaleziono kasetę VHS, a wraz z nią porno trafiło na domowe ekrany. Swoje seksualne imperium stworzyła Cicciolina, która zawładnęła wyobraźnią Włochów. Jako pierwsza kobieta pokazała piersi we włoskiej telewizji w 1978 roku, aby następnie wyrobić sobie erotyczną markę poprzez popularny talk-show „Voulez-vous coucher avec moi?”. Jej postawa „misjonarki miłości” była kontrkulturowym ciosem wymierzonym w społeczną pruderię. Hippisowska idea wolnej miłości przełożona na komercyjne warunki, stała się fundamentem agencji pornograficznej Diva Futura, którą Cicciolina założyła wraz ze swoim partnerem, Riccardo Schicchim. To wtedy narodziło się pojęcie „gwiazdy porno”. Dzięki magnetowidom „dziewczyny z sąsiedztwa” takie, jak Moana Pozzi i Eva Henger, stały się celebrytkami wielkiego formatu. Co ważne – Studio Diva Futura oferowało kobietom pełne szacunku środowisko pracy i wpływ na własną karierę. Dla Ciccoliny i Moany sława była także trampoliną do kariery politycznej. Coś, co nie śniło się pracownicom seksualnym pod kontrolą średniowiecznych magistratów.

Dziś: OnlyFans, queerporn i cyfrowa rewolucja
W nowym tysiącleciu na scenę wkroczyła pornografia queer, i zrobiła to z całym błyskiem brokatu i różnorodnością, której nie znajdziesz w zakładce „popularne” na Pornhubie. Osoby niebinarne, transpłciowe, z różnymi typami ciał i pragnień, zaczęły przejmować kamerę. Dostępność narzędzi i platform zdemokratyzowała przekaz, przełamując heteroseksualny monopol w branży. To nie jest tylko pornografia – to manifest: „Istniejemy i też mamy orgazmy – wbrew waszym normom, filtrom i regulaminom Instagrama.”
Seks, który wcześniej był towarem anonimowym, stał się osobistym projektem tożsamościowym. Tu wszystko jest jawne: zgoda, negocjacja, przyjemność – ale też polityka, ciało, klasa społeczna. Bo ciało zawsze jest polityczne, a seks za pieniądze – tym bardziej. Dzieła Annie Sprinkle, Madison Young, Courtney Trouble czy CrashPad Series odgrywają istotną rolę w walce z uprzedmiotowieniem w klasycznym porno, oferując alternatywę, która daje reprezentację i sprawczość osobom marginalizowanym. Pornografia ta celebruje różnorodność ciał, relacji i ekspresji seksualnej, stając się przestrzenią reprezentacji i narzędziem politycznej widoczności.
Internet zrewolucjonizował zarówno dostęp do pornografii, jak i formy pracy seksualnej. Powstał nowy nurt aktywizmu pro-sex work, domagający się uznania pracy seksualnej za legalną i godną. Jednocześnie wciąż występuje silna stygmatyzacja – również w debacie publicznej i mediach społecznościowych. Trwa też dyskusja o tym, czy nowe technologie prowadzą do emancypacji, czy wzmacniają komercjalizację i nadzór. Dlatego nowy aktywizm opowiada się głośno za dekriminalizacją i prawami pracownic seksualnych.
Czy dzisiejszy świat traktuje pracę seksualną lepiej? Trochę. I wcale nie. Z jednej strony – technologia umożliwia niezależność, widoczność, samodzielne zarządzanie pracą. Z drugiej – algorytmy usuwają konta za pokazanie sutka, banki blokują płatności, a politycy udają, że osoby pracujące seksualnie nie istnieją – chyba, że można je karać. Wtedy urządzają igrzyska upokorzenia. Dekryminalizacja? Dla wielu krajów – herezja. Prawa pracownicze? A kogo to obchodzi, przecież „same wybrały”. Ochrona? Fałszywy przekaz w policyjnej retoryce.
A jednak – mimo wszystko – osoby pracujące seksualnie, tworzące queerowe porno, edukujące, występujące, piszące – są dziś jednymi z najodważniejszych głosów w sprawach wolności i cielesnej autonomii. Bo jeśli mamy mówić o seksualności bez tabu, musimy zacząć od tych, których najbardziej wstydzimy się słuchać. Historia pracy seksualnej i pornografii to historia społecznej kontroli nad seksualnością – szczególnie kobiecą. Od rytuału po przestępstwo, od sacrum po skandal – zmieniały się formy, ale stygma trwała. Współczesne ruchy na rzecz praw pracownic seksualnych rzucają wyzwanie tej historii, domagając się uznania ich podmiotowości, bezpieczeństwa i szacunku. Czy XXI wiek przyniesie przełom – pozostaje pytaniem otwartym, ale coraz częściej zadawanym głośno i publicznie.
Skrótowy przegląd historycznych postaw wobec pracy seksualnej nie odda całej złożoności zjawiska, ale być może zachęci Was do pogłębiania wiedzy na własną rękę. Stygmatyzacja jest jak kameleon – wtapia się w kulturowe tło tak dobrze, że czasem trudno odróżnić ją od własnych przekonań. Ale krytyczne spojrzenie na obiegowe opinie o pracy seksualnej czy pornografii jest świetnym remedium na uprzedzenia. Dlatego – stygma na bok. Potrenujmy sekspozytywne nastawienie.
Artykuł powstał w ramach współpracy promocyjnej z polskim dystrybutorem filmu „Diva Futura” – Best Film Polska.
