Media obiegła sensacyjna informacja, że polscy naukowcy, korzystając z publicznych środków, opracowali metodę wykrywania czy osoba przeszła aborcję farmakologiczną. Owszem, w Polsce prowadzi się badania pod kątem obecności mifepristonu i misoprostolu oraz ich metabolitów w próbkach biologicznych. Ale – uwaga! – na ten moment to niczego nie zmienia. Może poza tym, że nieodwracalnie zmarnowano kilkadziesiąt tysięcy złotych z budżetu Wrocławskiego Uniwersytetu Medycznego. Głównym autorem badania jest dr n. med. Paweł Szpot z Zakładu Medycyny Sądowej, w zespole są też Olga Wachełko i Marcin Zawadzki. Wszyscy przekonują w swojej pracy, że samodzielna aborcja farmakologiczna jest niebezpieczna – to bzdura.
Czy od teraz każda przychodnia lub szpital będą mogły wykonać takie badania?
Nie, choć z nagłówków w mediach może wynikać, że jest taka możliwość. Chwytliwe tytuły dobrze się klikają, ale jaka jest prawda? Zespół z Wrocławskiego Uniwersytetu Medycznego wykorzystał ultrawysokosprawną chromatografię cieczową sprzężoną z metodą spektrometrii mas z potrójnym kwadrupolem (UHPLCQqQ-MS/MS) do oznaczania Mifepristonu i Misoprostonu, oraz ich metabolitów we krwi osoby po aborcji oraz w tkance płodu. Nie brzmi to jak test do wykonania w przyszpitalnej przychodni, prawda? Nie brzmi, bo nie jest. Nie jest to też metoda tania. Mówimy tu o skomplikowanych, specjalistycznych, kryminalistycznych badaniach toksykologicznych wykonywanych na zlecenie organów sądu.
Czy próbki Twojej krwi po aborcji farmakologicznej mogą trafić do takiego badania?
W Polsce nie ma powodu, żeby tak się stało, ponieważ zażycie tabletek celem terminacji własnej ciąży jest w pełni legalne. Nikt nie ma prawa pobrać Twojego materiału biologicznego i skierować go do badań pod kątem obecności Mifepristonu i Misoprostolu bez Twojej zgody.
Ani lekarz ani policja nie wykonają takiego testu na miejscu. Nie dojdzie do tego również dlatego, że zażycie tabletek aborcyjnych nie ma żadnego wpływu na to, jaką pomoc powinnaś otrzymać w szpitalu. Pomoc medyczna, jakiej może (niekiedy) potrzebować osoba po zażyciu tabletek aborcyjnych, jest identyczna jak ta, której potrzebuje (czasem) osoba, która zgłosi się do szpitala ze spontanicznym poronieniem.
Nie wiemy czy próbki z omawianych badań pochodziły z Polski. Jeśli tak było, to obecność Mifepristonu w badanej krwi jest tu najmniejszym problemem, ponieważ – zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem – NIC za to nie grozi. Problemem byłoby tu raczej znaczące przekroczenie uprawnień przez organy sądu i marnowanie pieniędzy podatników na śledztwa, które z założenia nie mogą zakończyć się aktem oskarżenia.
Jeśli zgłosisz się do szpitala po aborcji farmakologicznej i przyznasz, że wzięłaś tabletki aborcyjne, a Twoja krew trafi do badania toksykologicznego w Katedrze Medycyny Sądowej Wrocławskiego Uniwersytetu Medycznego to prawnie za pozytywny wynik takiego testu nie grozi Ci absolutnie nic.
Policji i organom sądu grozi natomiast postępowanie dyscyplinarne za nadużycie uprawnień i pobieranie materiału biologicznego do badań toksykologicznych bez uzasadnienia procesowego.
Pamiętaj, że w razie zastraszania, przymuszania do wykonania jakichkolwiek badań czy zrobienia ich bez wiedzy zainteresowanej osoby, należy się skontaktować z Rzecznikiem Praw Pacjentów oraz sięgnąć po pomoc Federy – Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny.
O co więc chodzi z tymi badaniami?
Pieniądze, którymi sfinansowano badania nad wykrywaniem Mifepristonu we krwi oraz kwasu mizoprostolowego w próbkach biologicznych abortowanych płodów pochodziły z subwencji Wrocławskiego Uniwersytetu Medycznego o sygnaturze SUBK.A120.22.047. Subwencja to pieniądze, które jednostki naukowe otrzymują z budżetu państwa w cyklach rocznych na utrzymanie i rozwój potencjału dydaktycznego i potencjału badawczego. Czy to były pieniądze w całości przeznaczone na opracowanie metod wykrywania czy osoba zrobiła aborcję farmakologiczną? NIE! Z tej samej subwencji sfinansowane zostały również inne, niezwiązane z aborcją badania.
Na Wrocławskim Uniwersytecie Medycznym finansowanie z subwencji przyznaje się na roczne działanie naukowe jednostki organizacyjnej uczelni, np. katedry. Przyznaje się je również pracownikom naukowym lub uczestnikom studiów doktorskich na roczne projekty badawczo-naukowe. W 2022 roku sfinansowano w ten sposób ponad 80 projektów naukowych, a wśród nich projekt “Opracowanie innowacyjnej metody oznaczania substancji wczesnoporonnych* w materiale biologicznym”, na który przeznaczono 80 tys. złotych z 303 263 415 zł przyznanych Wrocławskiemu Uniwersytetowi Medycznemu. W tym roku podobne badania będą prowadzone nad oznaczaniem substancji psychoaktywnych i leków oraz ich metabolitów w łożysku. To również budzi wątpliwości: na ile uzyskane wyniki posłużą np. diagnostyce i leczeniu noworodków? A na ile zastraszaniu i potępieniu osób, które z różnych przyczyn (np. niewiedzy) sięgnęły w ciąży po badane substancje?
*Określenie <wczesnoporonne> w przypadku abortyfikantów, to przykład aborcyjnej stygmy, bo podział na “wczesne” i “późne” aborcje nie ma żadnego sensu. Aborcję należy robić tak wcześnie, jak to możliwe i tak późno, jak to konieczne. A decyzja ma zależeć od osoby w ciąży, a nie od tygodnia ciąży.
Jak do tego doszło? Wiemy!
Wygląda na to, że mamy do czynienia z naukowcem oportunistą, który specjalizuje się w ultrawysokosprawnej chromatografii cieczowej sprzężonej z metodą spektrometrii mas z potrójnym kwadrupolem (UHPLCQqQ-MS/MS) – zaawansowanej technice analitycznej, która jest stosunkowo droga i ma dość ograniczone zastosowania. Nic więc dziwnego, że badacz robi co może, aby wykazać sens finansowania swojej kariery naukowej. Tymczasem, jak pisze ginekolożka dr Jen Gunter, amerykańska ginekolożka – „Nie ma żadnego scenariusza medycznego, w którym istotne jest, aby wiedzieć, czy ktoś zażył misoprostol lub mifepriston.”
Sądząc po dorobku naukowym głównego autora badania, nie wydaje się, aby był jakoś specjalnie zainteresowany tematem aborcji. Szpot badał już martwe ptaki pod kątem insektycydów, wykrywał barbiturany, metakwalon czy diklofenak w próbkach biologicznych oraz analizował krew denata pod kątem stężenia kofeiny. Zajmował się też przypadkiem zatrucia amfetaminą i metamfetaminą u… kota.
Skąd u tak wszechstronnego toksykologa zainteresowanie aborcją? Może potrzebował kilku punktów do rozpoczęcia habilitacji, a aborcja jest ostatnio na topie, więc dość łatwo coś o tym opublikować. A może dostał propozycję nie do odrzucenia, aby zająć się właśnie tym tematem.
Ciężko będzie to jednoznacznie stwierdzić bez rozmowy z badaczem, jednak co do zasady nie rozmawiam o aborcji ze stygmiarzami, którym brak elementarnej wiedzy na jej temat. Dla nadania ważności swoim badaniom nad wykrywaniem składników tabletek aborcyjnych w próbkach biologicznych, autor przytacza dane o nieudanych aborcjach w krajach rozwijających się, budując narrację jakoby przyjmowanie tabletek aborcyjnych było ich główną przyczyną. To bzdura, bo aborcja farmakologiczna to tania, bezpieczna i rekomendowana przez WHO metoda przerywania ciąży.
Zerowa wiedza i powielanie stereotypów na temat aborcji wybija mocno z wywiadu z naukowcem, który dumnie opowiada o niezbędności opracowania nowych metod wykrywania substancji z tabletek aborcyjnych w abortowanych płodach. Według niego świat mierzy się z tą ogromną potrzebą, dla dobra kobiet oczywiście, które nie mogą legalnie terminować ciąży w swoim kraju.
Brawo panie doktorze! Organy sądu w krajach, które systemowo łamią prawa człowieka, ze zniecierpliwieniem czekają na postępy twoich prac. Sprawdź na mapie przedstawiającej dostęp do aborcji, komu służysz w swojej „naukowej misji”.

Źródło: Center for Reproductive Rights
Nieudane aborcje w krajach rozwijających się są często niebezpieczne, bo wykonują je osoby bez dostępu do odpowiedniej wiedzy, przestarzałymi metodami, bez zachowania aseptyki, co często wynika właśnie z kryminalizacji aborcji lub jej niedostatecznej dostępności.
Słowo do zespołu badawczego
Jeśli piszecie artykuł o osobie, która zrobiła aborcję, to nie piszcie w abstrakcie “analiza krwi matki”, ponieważ osoba ta nie jest matką abortowanego płodu.
Wiem, że wprowadzenie do artykułu naukowego to takie rutynowe pierdololo, które ma wskazać, że zagadnienie jest ważne na tyle, że warto się nim w ogóle zajmować badawczo. Wiem też, że tę część artykułu naukowego pisze się też zwykle na końcu i prawie nikt go na poważnie nie czyta, bo osoby recenzujące interesują głównie wyniki waszych badań, a nie jakieś pierdoły o tym czy powikłania po aborcji farmakologicznej to jakiś wielki globalny problem (NOT). Jednak warto byłoby powoływać się na jakieś aktualne dane, a nie takie z 2008. Przypomnę tylko, że rok 2008 był 15 lat temu, a w świecie nauki to istna przepaść czasowa.
Jeśli coś nazywa się “globalnym problemem”, to warto mieć jednak jakieś poparcie takiej tezy. Wiadomo, że przytoczone przez Was 375 – 838 milionów dolarów brzmi jak bardzo dużo pieniędzy, które kraje rozwijające się (czyli te, gdzie wykonuje się 97% niebezpiecznych aborcji) muszą w sumie wydać rocznie na opiekę zdrowotną osób po nieudanych aborcjach.
Jednak bądźmy obiektywni, tylko w tym roku na Telewizję Polską nasz obecny rząd przeznaczy w przeliczeniu grubo ponad 600 milionów dolarów i nikt nie nazywa tego problemem na skalę światową. Mogliście się tu trochę bardziej postarać.
Wrastające paznokcie a powikłania po aborcji
Na koniec ważna rzecz. Aborcja farmakologiczna nie jest, jak podają autorzy publikacji, jedną z najbardziej niebezpiecznych metod przerywania ciąży. Aborcja to jeden z najbezpieczniejszych zabiegów medycznych. 97% osób nie doświadcza żadnych powikłań i nie wymaga interwencji personelu medycznego.
Według WHW: Poważne powikłania po aborcji farmakologicznej (zwanej też aborcją medyczną) są rzadkie. Jeśli jednak wystąpią, mogą być leczone przez każdego lekarza zajmującego się komplikacjami związanymi z naturalnym poronieniem. Do możliwych lecz rzadkich powikłań zalicza się: krwotok (0,2%), infekcję (mniej niż 1%) oraz utrzymującą się ciążę (0,3% do 9 tygodnia).
Dla porównania, interwencji lekarskiej w wyniku wrastających paznokci wymaga około 20% osób mierzących się z tym problemem.
Dziś w Polsce dużo większym problemem jest, że osoby w niechcianej ciąży muszą szukać pomocy w aborcji u aktywistek bo nie mogą na nią liczyć u ginekologa. Nie zamierzamy jednak mówić nikomu jakie badania może prowadzić, a jakich nie może. Dokładnie tego samego oczekujemy w temacie aborcji.
Osoby autorskie streszczenie artykułu naukowego zakończyły dumnie słowami “Według naszej wiedzy prezentowane badanie jest pierwszym, które opisuje stężenie mifepristonu i jego metabolitów we krwi matki po aborcji wywołanej przez siebie”. Wiecie dlaczego? Może dlatego, że nikt w cywilizowanych krajach nie bada krwi osób po przerwaniu własnej ciąży bo jest to po prostu legalne. Nawet w Polsce.
