Pamiętacie, jak #MeToo nazywano „modą” na ujawnianie traumatyzujących doświadczeń? Każdy chwyt jest dozwolony, jeśli chce się zbagatelizować przemoc seksualną wobec kobiet i odwrócić uwagę od własnych nadużyć, prawda? Otóż #MeToo nie jest ani trendem, ani kampanią medialną – to społeczna reakcja łańcuchowa.
Zależność jest prosta: te osoby, które znajdują odwagę, by mówić o swojej krzywdzie, torują drogę kolejnym. Gdy opowiadasz o swoim doświadczeniu, gdy zdejmujesz z niego zasłonę milczenia, gdy przełamujesz wstyd, pokazujesz, że można upominać się o godność, o sprawiedliwość i o uznanie ciężaru, który niosłaś dotąd samotnie na swoich barkach. Ten ciężar nie był fikcją: złożyło się na niego realne doświadczenie, stres pourazowy, poczucie alienacji, wątpliwości, że „może na to zasłużyłaś” i strach, że jeśli powiesz prawdę, spotka Cię odrzucenie. Że zostaniesz wyśmiana, zwymyślana, oskarżona o kłamstwo. Widmo tych kosztów bywa tak paraliżujące, że dławi nas przez lata. Są osoby, które nigdy nie wyjawiły światu tego, co je spotkało, a sprawcy ich cierpienia wygodnie skryli się w ciszy.
Są jednak i tacy przemocowcy, którzy chętnie pławią się w świetle reflektorów. W myśl zasady „najciemniej jest pod latarnią”, wchodzą w rolę zawodowych moralizatorów, tropicieli łajdactwa i śledczych cudzych sumień. W poczuciu własnej bezkarności, coraz śmielej sobie poczynają, a pozycja zawodowa i środowiskowy autorytet, pozwalają im sprawnie równoważyć poczucie winy. Czasem potrzeba dziesiątek świadectw, by utrącić piedestał takiego „herosa” – wystarczy wspomnieć Karola Wojtyłę. Zdarzają się jednak i takie przypadki, że w egotycznym przypływie szczerości, sprawcy sami pokazują na siebie kwity. Od wrażliwości otoczenia zależy wówczas, czy ich działania zostaną rozpoznane i nazwane. Mały włos, a może raczej: jeden głos, dzielił opinię środowiska wpatrzonego w dziennikarza Wyborczej, od przyznania mu orderu bohatera. I właśnie wtedy, Karolina Rogaska odważyła się powiedzieć <król jest nagi>.
Dziękujemy Ci Karolino. Uruchomiłaś proces zdrowienia, który będzie się teraz odtwarzał w innych pokrzywdzonych. Otworzyłaś drzwi, przez które wyleje się rzeka świadectw. Nie wszystkie będzie nam dane oglądać w prasie czy w mediach społecznościowych, ale to nie sprawia, że mają mniejsze znaczenie. Wiele spraw rozstrzyga się w wąskich (choćby rodzinnych) gronach, za zamkniętymi drzwiami i w prywatnych przestrzeniach – dlatego nie da się precyzyjnie zmierzyć dobra wyzwolonego Twoim wpisem. Ale możesz być pewna, że Twoja odwaga przechyliła szalę – na korzyść tych osób, które do tej pory trwały w swojej niewypowiedzianej krzywdzie. Dziękujemy, że skorzystałaś ze swojej widoczności, by ujawnić prawdę – ryzykowałaś wiele, bo w branży dziennikarskiej karty rozdają kolesie z ego tak wielkim, że wiotczeje im mięsień empatii: Lis, Skworz, Kurski. Kto da więcej w licytacji na toksyczne zarządzanie?
Lawina ruszyła. Niesie ze sobą koniec starego i zapowiada nowe. Choć łatwo ulec pokusie i włączyć się w festiwal „jednego winowajcy”, wyjdźmy z zaklętego kręgu i pożegnajmy przekonanie, że przemoc i nadużycia zachodzą w społecznej próżni. Otóż nie, toksyczne osoby uklepują sobie grunt latami, a ich brawura wzrasta, gdy poczują się wygodnie w sieci towarzyskich i zawodowych układów. Uderz w stół, a odezwą się nożyce – w sekwencji ostatnich wydarzeń zaszło coś jeszcze: w ekipie Gazety Wyborczej ujawniły się osoby kibicujące panu Kąckiemu. Te, które historyjka narcyza wzruszyła, zamiast oburzyć. Są wśród nich zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Tęczowi wojujący dziennikarze i krytycy literatury – choćby kolega noblistki, Olgi Tokarczuk. Skriny się zachowały, a ich czytanie włącza czerwoną lampkę w naszych głowach: jeśli tak wygląda wrażliwość dziennikarskiej elity w tym kraju… to kto stawi czoła kulturze gwałtu?
Po wyznaniu Karoliny Rogaskiej zrobiło się dziwnie cicho. Poznikały pozytywne komentarze, lajki i zachwyty nad piórem Kąckiego. Zostały usunięte całkiem bezszelestnie, a na front wystawiono przeprosiny Gazety Wyborczej. Otóż, droga redakcjo, wasze przeprosiny nas nie urządzają – wylało się za dużo szamba, by udawać, że smród sam się rozejdzie. Zbyt wiele znanych nazwisk zachwalało materiał Kąckiego, jeszcze przed jego oficjalną publikacją. To, że tekst się ukazał, nie jest organizacyjną wtopą – to dowód rzeczowy, że Wyborcza jest przechowalnią toksycznych postaw utrwalanych w zbiorowym samozachwycie.
To, co zaszło, to nie jest po prostu niewinna pomyłka – to ohydny tekst w jednym z najbardziej opiniotwórczych tytułów prasowych w tym kraju. Tekst usłany triggerami dla każdej osoby, która przeszła piekło przemocy lub molestowania seksualnego – a to doświadczenie znakomitej większości Polek. Chcecie z tego wybrnąć usuwając tekst z sieci? Wolne żarty. Tego nie da się odzobaczyć.
Dlatego czas odpowiedzieć na pytania o realne działania naprawcze:
Redakcjo Gazety Wyborczej!
Kiedy podacie – pisane wielkimi literami – numery telefonów pomocowych dla osób pokrzywdzonych przemocą seksualną, dla osób z chorobą alkoholową i dla osób w kryzysie psychicznym?
Jaka organizacja zostanie zaproszona, aby zrobić wam szkolenie na temat kultury gwałtu?
Jakie działania systemowe zostaną wdrożone, aby wasza organizacja rozpoznawała czym jest przemoc?
I wreszcie – kiedy oddacie na swoich łamach pole ofiarom Kąckiego, aby mogły powiedzieć prawdę?
