W ostatnich dniach nie tylko osoby poselskie, ale i różnej klasy “autorytety” starają się nas przekonać do pomysłu referendum aborcyjnego. Można by przy tej okazji zapytać: “Skoro referendum aborcyjne pozwoliło zliberalizować prawo w Irlandii, dlaczego nie chcemy go u nas?” Odpowiedź jest zadziwiająco prosta: ponieważ w Irlandii nigdy nie było referendum zmieniającego prawo aborcyjne.
Irlandia – Referendum aborcyjne, którego nie było
Aby wyjaśnić dokładnie na czym polega manipulacja tchórzliwych referendystów, musimy cofnąć się w czasie ponad 40 lat. W 1983 roku na drodze innego referendum wprowadzono wtedy do irlandzkiej konstytucji ósmą poprawkę, która zrównywała konstytucyjne prawo do życia ciężarnej osoby (nazywanej “matką”) oraz zarodka lub płodu (nazywanego “nienarodzonym”).
Działające na mocy tego zapisu prawo miało tak katastrofalne konsekwencje dla zdrowia i bezpieczeństwa osób zdolnych do zajścia w ciążę, że w 1992 roku dodano do konstytucji kolejne poprawki (pod numerem 13. oraz 14.) gwarantujące, że zakaz aborcji nie będzie ograniczał prawa ciężarnej osoby do wyjazdu za granicę (!) oraz do udzielania i otrzymywania informacji o usługach świadczonych legalnie za granicą. Zapanował rodzaj zgniłego “kompromisu”.
Prawo zezwalało na przerwanie ciąży w przypadku zagrożenia życia ciężarnej, łaskawie uznając realne ryzyko samobójstwa za wystarczające zagrożenie. Irlandki wyjeżdżały najczęściej na zabiegi do Wielkiej Brytanii, niektóre rodziły wciąż niechciane dzieci w niesławnych “azylach” sióstr Magdalenek. Ostatnią z tych instytucji, służących więzieniu, dręczeniu i wykorzystywaniu niewolniczej pracy wyłącznie osób płci żeńskiej, zamknięto dopiero w 1996 roku, co dobrze pokazuje jak daleko były w tamtym czasie Irlandki od uzyskania równej pozycji wobec prawa i w społeczeństwie.
Tragiczna śmierć Savity Halappanavar w październiku 2012 roku wstrząsnęła opinią publiczną i sprawiła, że temat dostępu do aborcji powrócił z niespotykaną wcześniej siłą. Dzięki wytrwałej pracy osób aktywistycznych nie został on zarzucony, a podczas wyborów w 2016 roku padły konkretne zobowiązania: do ogłoszenia nowego referendum, którego celem miałoby być uchylenie ósmej poprawki. Zrealizowano je w 2018 roku, kiedy przy frekwencji na poziomie 64% ⅔ głosujących zdecydowało, że ósma poprawka powinna być usunięta z konstytucji. Pomimo satysfakcjonującego wyniku referendum, aborcja pozostawała w Irlandii nielegalna w niemal wszystkich przypadkach do czasu uchwalenia przez rząd nowego prawa aborcyjnego, które weszło w życie dopiero 20.12.2018.
TLDR: jeśli ktoś twierdzi, że Irlandia zmieniła prawo aborcyjne na drodze referendum, to albo kłamie, albo wie, że dzwonią, ale nie wie, w którym kościele. Referendum było konieczne do zmiany konstytucji, ale sama zmiana konstytucji nie spowodowała zmiany prawa aborcyjnego. Odbyła się ona na drodze zwyczajnej mozolnej legislacji, trwającej od czerwca niemal do końca grudnia 2018 roku.
Inne kraje – Palcem po mapie aborcyjnego zacofania
Skoro wiemy już, że “referendum aborcyjne w Irlandii” nie miało miejsca, to może warto zapytać, czy w innych krajach nie oddano decyzji o kształcie prawa aborcyjnego w ręce społeczeństwa? Cóż… Okazuje się, że jest to rozwiązanie niezbyt popularne. W Europie miały miejsce jedynie trzy referenda dotyczące zmiany prawa aborcyjnego, z czego dwa zostały zarządzone odgórnie, a jedno było inicjatywą obywatelską.
W czerwcu 2002 roku referendum aborcyjne odbyło się w Szwajcarii. To nie dziwi: w tym kraju odbyło się już ponad 200 referendów w tematach tak odległych, jak zakaz eksperymentów na zwierzętach, ograniczenie reklamy wyrobów tytoniowych, rozszerzenie uprawnień policji czy opodatkowanie kapitału firm. Szwajcarzy odrzucili propozycję całkowitego zakazu aborcji, a 70% z nich poparło dostęp do aborcji w pierwszych 12 tygodniach ciąży, gdy ciężarna udowodni, że jest w trudnej sytuacji – który zastąpił dotychczasowy zakaz z wyjątkiem dla sytuacji zagrożenia zdrowia lub życia ciężarnej osoby.
Na Gibraltarze przerwanie ciąży było nielegalne w każdym przypadku, a zarówno osobie w ciąży, jak i przeprowadzającej zabieg groziło dożywotnie więzienie. W lipcu 2019 roku Parlament Gibraltaru uchwalił wyjątki od tego przepisu (zagrożenie życia ciężarnej osoby, uszczerbek na zdrowiu fizycznym lub psychicznym na skutek kontynuacji ciąży, znaczne ryzyko letalnej wady płodu), jednak zdecydował jednocześnie o poddaniu wprowadzenia nowego prawa w życie pod referendum. Dopiero w marcu 2020 osoby uprawnione do głosowania (co ciekawe, od 16. roku życia) mogły wyrazić swoje poparcie dla zmian legislacyjnych.
Jak widać, gibraltarski parlamentarzyści byli co najmniej równie konserwatywni i równie tchórzliwi jak polscy – i używam tutaj rodzaju męskiego świadomie, ponieważ w gibraltarskim parlamencie od 1969 do 2023 roku zasiadało w sumie tylko 6 kobiet i nigdy nie więcej niż 2 jednocześnie – na 17 miejsc. Sytuacja zmieniła się w zeszłym roku, kiedy z 5 kandydatek aż 4 zdobyły mandaty – miejmy nadzieję, że to nieśmiały początek zmian na lepsze.
Referendum aborcyjne w San Marino zostało zorganizowane na wniosek aktywistek feministycznych i obywatelek w 2021 roku. Osoby uprawnione do głosowania wypowiedziały się w nim za legalizacją prawa do przerywania ciąży, a w kolejnym roku uchwalono prawo, które zmieniło dotychczasowy całkowity zakaz pod groźbą więzienia dla osoby w ciąży i przeprowadzającej aborcję na swobodny dostęp do aborcji do 12. tygodnia ciąży i ograniczony – powyżej tej granicy.
Osobnym i niezwykle obszernym tematem są amerykańskie “ballots”, które wymagałyby osobnego artykułu. Przykładowo, w 2022 roku mieszkańcy stanu Kansas głosowali nad tym, czy konstytucja stanowa powinna zostać uzupełniona o zapis, że finansowanie i zapewnienie prawa do aborcji nie są gwarantowane przez Kartę Praw Stanu Kansas. Osoby głosujące wypowiedziały się przeciwko takiemu zapisowi. Temat można na bieżąco śledzić na stronie Ballotpedia.
Jak widać, w Europie referendum aborcyjne nie są popularnym pomysłem, a większość krajów europejskich w którymś momencie poradziła sobie z liberalizacją prawa do przerywania ciąży bez nich. Z kolei w USA stanowią element wojny pozycyjnej między konserwatystami a liberałami, w której dążący do realizacji swojej agendy politycy szukają sposobu na zrobienie choć niewielkiego kroku w pożądanym kierunku lub umocnienia się na bezpiecznej pozycji, co powoduje zmiany na aborcyjnej mapie kraju, z którymi nieustannie mierzyć się muszą aktywistki i osoby w niechcianych ciążach. Przedstawianie referendum aborcyjnego jako sprawdzonej i słusznej drogi do liberalizacji prawa aborcyjnego jest więc co najmniej pewnym nadużyciem, jeśli nie celową manipulacją.
Nie ma trzeciej drogi dla liberalizacji prawa aborcyjnego
Pozostaje ostatnie pytanie: a co, jeśli w naszej sytuacji referendum jest najlepszym rozwiązaniem? Może po prostu referendum w Polsce jest lepszym i bardziej sensownym narzędziem niż w innych krajach? Cóż… Oczywiście, że nie jest.
Na pięć referendów przeprowadzonych w III RP tylko jedno osiągnęło 50% frekwencji. Referendum bez wymaganej frekwencji staje się tylko niezwykle drogim i niezbyt miarodajnym, bo biorą w nim udział ochotnicy, a nie cały przekrój społeczeństwa, badaniem opinii publicznej.
Wyniki dotychczasowych sondaży nie pozostawiają wątpliwości, że Polki i Polacy chcą liberalizacji prawa aborcyjnego, organizacja referendum w celu zbadania opinii osób obywatelskich jest więc zbędnym wydatkiem. Możemy jednak rozpatrzyć sytuację, w której referendum w wyniku przekroczenia progu udziału 50% uprawnionych do głosowania osób staje się “wiążące”. Czy to coś zmienia? Trudno w to uwierzyć, ale… Nie, niczego to nie zmienia!
Wprawdzie, zgodnie z wolą narodu, w sejmie musi zostać złożony projekt ustawy, ale… Nic więcej z tego nie wynika! Osoby poselskie nie są zobowiązane do głosowania za nim, prezydent nie jest zobowiązany do jego podpisania i nadal ma prawo skierować ustawę do rozpatrzenia przez Trybunał Konstytucyjny. Referendum staje się więc tylko dodatkowym etapem procesu legislacyjnego, który tak czy siak musi się toczyć normalnym biegiem. Nie trzeba robić referendum, panie Hołownia, wystarczy wyjąć projekty z zamrażarki!.
W dodatku nie wiemy, jak będą sformułowane pytania referendalne – ten temat jest regulowany ustawowo bardzo pobieżnie. Może to wyglądać np. tak:
Czy popierasz liberalizację obowiązującego prawa aborcyjnego?
- TAK
- NIE
Ustawodawca pozwala również na wybór jednej z wielu zaproponowanych odpowiedzi np.:
Czy uważasz, że aborcja w Polsce:
- Powinna być całkowicie zakazana
- Powinna być dopuszczalna w przypadku zagrożenia zdrowia lub życia ciężarnej osoby, trwałego uszkodzenia płodu lub gdy ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego
- Powinna być dostępna na życzenie do 12. tygodnia ciąży
Wygląda nieźle, prawda? Niestety, diabeł tkwi w szczegółach. Nawet jeśli w referendum zwycięży opcja trzecia, osoby piszące projekt ustawy mogą do niej dodać takie niespodzianki, jak nakaz konsultacji psychologicznej lub psychiatrycznej przed zabiegiem, dostępność aborcji wyłącznie w wybranych, nielicznych placówkach czy dalsze wzmocnienie klauzuli sumienia.
W europejskich referendach aborcyjnych obywatele wypowiadali się na temat konkretnych pomysłów na prawo aborcyjne, w przypadku Gibraltaru – na temat konkretnej, już wstępnie uchwalonej ustawy. Dla Polek i Polaków referendum będzie kupowaniem kota w worku i tylko od tego, kto będzie trzymał worek, będzie zależało, co się w nim znajdzie. “Kupujący” nie będą mieli nic do gadania.
Liberalizacja prawa aborcyjnego na drodze legislacyjnej jest kwestią czasu. W Argentynie wymagało to 15 lat i 8 nieudanych prób, by za 9 razem udało się przeforsować projekt aborcji na życzenie do 14. tygodnia ciąży. Aktualnie rządząca w Polsce koalicja, promująca się jako liberalna i popierająca prawa człowieka w przeciwieństwie do autorytarnego rządu PiS, nie może w nieskończoność zamiatać tematu pod dywan.
Droga do pełni praw reprodukcyjnych wiedzie nieuchronnie przez sejm, w postaci projektu poselskiego lub obywatelskiego. Trzeciej drogi nie ma, a wmawianie nam jej istnienia jest wodzeniem nas za nos, w dodatku wprost na manowce.
Klęska praw człowieka, porażka demokracji
Ostatnią, ale najważniejszą kwestią, którą należy wziąć pod uwagę, oceniając pomysł referendum aborcyjnego, są jego konsekwencje dla kwestii prawoczłowieczych oraz stanu demokracji w Polsce.
Nie wyobrażamy sobie powszechnego głosowania nad sposobami leczenia nowotworów, refundacji środków umożliwiających osobom niepełnosprawnym udział w życiu społecznym czy choćby dostępnością znieczulenia podczas leczenia stomatologicznego. Zdajemy sobie sprawę, że ludzkie życie, zdrowie i sprawność są wartościami, o które należy troszczyć się w jak najszerszym zakresie, a decyzje w tej kwestii pozostawić między osobami pacjenckimi, a medycznymi profesjonalistami. Zauważmy, że to nie ewentualny wynik takiego referendum nas oburza – sam fakt poddawania pod głosowanie dostępu osób do usług medycznych jest nie do pomyślenia.
Referendum w kwestii dostępu do zabiegu medycznego to niezwykle dobitny sposób na stwierdzenie, że według organizatorów nie jest to zabieg ratujący zdrowie i życie, ale fanaberia, na którą można zezwolić lub nie, w zależności od poglądów społeczeństwa na tę kwestię. Tymczasem np. w Niemczech aborcję “na życzenie” wykonuje się właśnie na podstawie przesłanki o zagrożeniu zdrowia i życia ciężarnej osoby, wychodząc z założenia, że zdrowie jest stanem dobrego samopoczucia fizycznego, psychicznego i społecznego, a nie tylko brakiem choroby, kalectwa i niepełnosprawności i że ciężarna osoba jest kompetentna do samodiagnozy tego stanu. Pokazuje to niesłychany poziom stygmatyzacji aborcji, którą uporczywie wyłącza się w Polsce nie tylko ze spektrum “normalnych” metod kontroli urodzeń, ale w ogóle z obszaru zainteresowań i powinności medycyny.
Nie dziwi nas lekarz, który odmawia jej wykonania, choć zgorszenie wywołałby taki, który odbiera swoim pacjentkom dostęp do dowolnego innego zabiegu umożliwiającego poprawę ich dobrostanu i ograniczenie dalszego ryzyka dla zdrowia i życia. Z ciekawością czytamy opinie kapłanów i polityków na temat aborcji, choć gdyby chcieli pouczać nas o zasadności wycinania wyrostków robaczkowych albo leczenia kanałowego zębów, spotkaliby się co najwyżej z politowaniem, a prawdopodobnie z wyśmianiem ich ignorancji i pychy.
Dopuszczenie do referendum aborcyjnego to cementowanie przekonania, że o ciąży ma prawo decydować całe społeczeństwo, a nie wyłącznie osoba, w której ciele się ona rozwija. To składanie naszego zdrowia i życia w ręce obcych ludzi, nie mających żadnego obowiązku edukacji w temacie. Czy referendum w sprawie wystąpienia UK z Unii Europejskiej, po którym brytyjczycy masowo szukali informacji o tym, jakie konsekwencje ma ich decyzja i deklarowali chęć jej cofnięcia, niczego nas nie nauczyło?
Warto też pomyśleć o doświadczeniu osób z macicami w wieku 15-18 lat, które nie będą się mogły wypowiedzieć we własnej sprawie, podczas gdy uprawnieni będą do tego cis mężczyni oraz osoby po menopauzie.
Referendum będzie też miało dalekosiężne i katastrofalne skutki dla stanu polskiej demokracji. Jaki komunikat wysyłamy do polityków, akceptując ten pomysł? Dajemy im znać, że nie muszą realizować swoich obietnic wyborczych i mogą domagać się od swoich wyborczyń bezpłatnej pracy aktywistycznej, żeby zasłużyły sobie na wzięcie ich na poważnie. Że nie są reprezentantami społeczeństwa, ale własnych poglądów i pomysłów, których tylko czasami można zmusić do działania w interesie obywatelek. Że można dowolnie manipulować społeczeństwem, kłamać w żywe oczy, odmawiać wzięcia na siebie odpowiedzialności, a obywatele i tak zgodzą się na wszelkie ustępstwa i wezmą na siebie ciężar posprzątania tego bałaganu. Że Polki są znów gotowe do rezygnacji ze swoich praw w imię świętego spokoju mężczyzn, że Czarne Marsze nie były walką o nasze prawa, ale jedynie protestem przeciwko rządom PiS – co nie jest prawdą!!! Że racja jest tam, gdzie głośniej krzyczą i sprawniej zagarniają przestrzeń fizyczną i medialną, a nie tam gdzie jest konsensus naukowy, słuszność etyczna i dobre praktyki społeczne. Że polityka nie ma polegać na trosce o obywatelki, a jedynie na dopchaniu się do stołków i zrzuceniu z nich politycznych przeciwników. Potem można już robić to samo co oni, byle w białych rękawiczkach.
Osoby obywatelskie otrzymają lekcję, że prawa nie kształtuje się wybierając mądrych i odpowiedzialnych reprezentantów do jego stanowienia, ale przekrzykując się z telewizorów, ambon, billboardów i mediów społecznościowych, a idealnym kandydatem do ról politycznych jest ten, stwarza pozory oddawania decyzji w ręce narodu, zamiast osobistą pracą realizować jego wolę, biorąc za to pełną odpowiedzialność.
A to wszystko przy zerowej gwarancji, że pożądane zmiany w prawie uda się uchwalić.