Miałam 21 lat. Przyjechałam do Warszawy, chodziłam na rozmowy kwalifikacyjne, mocno się nimi stresowałam. Gdy wieczorem wracałam do motelu, mijałam pub. Uznałam, że wstąpię na jednego drinka. Nie piłam od 16 roku życia, więc po alkoholu mocno zakręciło mi się w głowie. Spodobało mi się to uczucie – jakbym odlatywała, była maksymalnie odprężona, nie myślała. Po powrocie do domu szybko znalazłam pracę na miejscu. Była stresująca, a ja czułam się osamotniona. Miałam fobię społeczną – bycie na co dzień z ludźmi i odzywanie się w grupie było dla mnie trudne. Nie lubiłam imprez, na żadne nie chodziłam. Za to od dziecka lubiłam pisać. Uznałam więc, że wstępowanie do pubu z notatnikiem, aby tworzyć teksty i wypić przy tym <góra dwa> drinki, nie może mi zaszkodzić. Na początku robiłam to rzadko. Nie szukałam przygód, siedziałam sama przy stoliku. Niektórzy zdawali się dziwnie na mnie patrzeć. Zauważyłam, że samotny mężczyzna siedzący przy barze, nie wzbudza podejrzeń. Samotna dziewczyna, już tak: w oczach zdesperowanych heteroseksualnych mężczyzn, prowokuje zaczepki, jest bodźcem do podjęcia „działania”.
Z rzadkiego picia, zrobiło się picie raz w tygodniu. Z dwóch drinków, zrobiły się trzy. Z trzech – cztery. Przy największym rozkręceniu, wypijałam nawet półtora litra wódki w jeden wieczór. Potem z picia raz w tygodniu, zrobiło się picie codziennie. Nadal nie szukałam przygód, ale czasem to one znajdowały mnie. Nie powiem, lubiłam to. Podobało mi się uciekanie w seks i alkohol. Stopniowo zaczęłam coraz mniej pisać i nie zauważyłam momentu, gdy przestałam przychodzić do pubu, by tworzyć, a zaczęłam przychodzić, by pić.
Alkohol pojawiał się w moim życiu coraz częściej – wstępowałam na szybkiego drinka, żeby odstresować się przed spotkaniem towarzyskim. Piłam też, bo na kacu miałam stany lękowe, a chciałam, by jak najszybciej minęły. Wkrótce straciłam pracę. Zostałam również zgwałcona. Wtedy zaczęło się picie od rana do wieczora. Przestałam o siebie dbać do tego stopnia, że nawet moja mama nie rozpoznawała mnie na ulicy. Byłam opuchnięta, pachniałam nieprzetrawionym alkoholem. Zdarzało mi się prosić o pieniądze na dworcu. Byłam w półrocznym ciągu alkoholowym. Wkrótce trafiłam na detoks – z zadłużeniem na 15 tysięcy, bo aby pić, brałam „chwilówki”. To były początki mojej choroby alkoholowej.
Chodziłam pić do pubu, bo nie było mowy, abym nadużywała alkohol w domu rodzinnym. W pubie czekały na mnie za to różne inne nadużycia – seksistowskie uwagi i wykorzystywanie mojego upojenia do molestowania seksualnego i przemocy: łapanie za piersi, wsadzanie palców do ust, zaciąganie do łóżka. Nie mogę powiedzieć, że nigdy nie poszłam do cudzego domu dobrowolnie – często decydował strach, by nie wrócić pijaną do własnego łóżka. Ale jest różnica, pomiędzy kobiecym przyzwoleniem, a wykorzystywaniem jej upojenia do wymuszenia zgody na seks. Nigdy nie widziałam, by ktoś łapał za krocze pijanego mężczyznę, śmiejąc się przy tym. Ale może ktoś z Was zna takie historie? Dlatego w późniejszym okresie alkoholizmu, przestałam chodzić do pubów ze strachu – piłam już tylko w domu.
Obserwując młodsze pokolenie widzę, że model powoli się zmienia – jeszcze do niedawna zdecydowana większość kobiet alkoholiczek była mistrzyniami kamuflażu. Pamiętam historie opowiadane przez moich terapeutów na odwyku – większość z nas pije samotnie, w domach. Alkoholiczka potrafi nie napić się niczego na imprezie, a później wrócić do mieszkania i otworzyć sobie upragnione wino lub nalać sobie wódki. Kobiety mają większe poczucie winy i wstydu z powodu nadużywania alkoholu. W końcu mężczyzna, który za dużo wypije, to po prostu mężczyzna, który za dużo wypił. Pijana kobieta budzi niesmak: „Powinna się wstydzić! Czy ona w ogóle widzi jak wygląda?”. Kobiety zamykają się z alkoholem w domach ze strachu przed oceną społeczeństwa i ze względu na swoje bezpieczeństwo. Z powodu obaw przed oceną, dużo mniej kobiet zgłasza się też na leczenie i w ogóle przyznaje się do tego, że ma problem z piciem. Bo jak to świadczy o nich, jako kobietach? Jak to świadczy o nich, jako żonach i matkach? W końcu kobiety alkoholiczki są postrzegane jako bardziej zdegradowane od swoich męskich kolegów. Kobiety “reprezentują ważne symbole społeczne i moralne, które są podstawą społeczeństwa. A kiedy anioły upadają, spadają niepokojąco daleko” (Hirsh J., Women and alcoholism, New York 1962). Słynny podział na madonny i dziwki znów daje się we znaki.
Tymczasem alkoholizm bywa <niesmaczny> (słyszałam to określenie wiele razy) bez względu na płeć. Nie ma nic smacznego w przespaniu nocy na poduszce pokrytej własnymi wymiocinami. To doświadczenie wspólne dla wielu pijących kobiet i mężczyzn.
Wpadanie w sidła alkoholizmu wygląda różnie. Żadna z osób dotkniętych chorobą alkoholową nie budzi się pewnego dnia z postanowieniem “zostanę alkoholiczką”. Odkąd zachorowałam, słyszałam różne opinie na swój temat, włącznie z tymi: “Sama sprawiłaś, że jesteś alkoholiczką”, “Tak to jest, kiedy się nie zna umiaru”, “Zapracowałaś na to”. A granica pomiędzy zdrowym piciem, a rozwojem choroby alkoholowej, bywa bardzo cienka. Bo czy zwiększając picie z rzadkiego do <raz w tygodniu>, myślimy sobie, że to idzie w złą stronę? Czy w świecie, w którym mówi się “Weź sobie jednego na odwagę” pomyślimy, że picie dla zmniejszenia stresu, źle się dla nas skończy? Czy zamieniając dwa drinki na trzy, uznamy, że to już przesada? Nie, nie i jeszcze raz nie.
Choroba alkoholowa dotyka wielu kobiet z różnych grup społecznych i z różnymi historiami. Może to być osoba z syndromem DDA, wychowywana przez patologicznych rodziców i blisko używek. Może to być kobieta, której rodzice pili jedynie symboliczną “lampkę wina” i która miała dostęp do wiedzy i możliwości rozwoju, która przeżyła tak zwane bezproblemowe dzieciństwo. Może to być zarówno kobieta piastująca wysokie stanowisko managerskie, jak i kobieta w kryzysie bezdomności. Choroba alkoholowa nie wybiera, a wpływ na jej rozwój mają nie tylko kwestie naszego wychowania, ale też nasze genetyczne tendencje do uzależnień (Cierpiałkowska L., Chodkiewicz J., Uzależnienie od alkoholu, Warszawa 2020, s. 89-91). Znaczenie mają też nasze zaburzenia, np. depresja, ADHD, zaburzenia lękowe, zaburzenia osobowości – to wszystko może prowadzić do nadużywania alkoholu (Tamże, s. 220-240). Ja dostałam w pakiecie mieszankę wybuchową – depresja, zaburzenia osobowości typu borderline i zaburzenia lękowe. Mając w to wgląd, przestaję się dziwić, że dotknęła mnie choroba alkoholowa.
Rozwój choroby alkoholowej również nie wygląda tak samo u wszystkich osób. U jednych może rozwijać się latami, u innych (w tym u mnie) na przestrzeni miesięcy. Różne źródła wskazują, że kobiety uzależniają się mimo wszystko szybciej od mężczyzn. Światowa Organizacja Zdrowia wyróżnia sześć objawów choroby alkoholowej (ICD-10), ale do jej rozpoznania wystarczą tylko trzy:
– głód alkoholowy lub kompulsywne picie,
– trudności w kontrolowaniu picia alkoholu (nieumiejętność powstrzymania się od picia, długość trwania picia, ilość wypitej ilości),
– zespół abstynencyjny,
– tolerancja alkoholu – czyli stale zwiększająca się tolerancja na ilość wypijanego alkoholu,
– zaniedbywanie innych przyjemności i zainteresowań,
– picie alkoholu, pomimo wiedzy o jego szkodliwości.
Co to oznacza w praktyce? Alkoholiczka wcale nie musi upijać się dzień w dzień. Ba, może nie upijać się wcale. Na oddziale odwykowym poznałam kobietę, która wypijała maksymalnie jedno piwo dziennie i na tym kończyła. Ale i tak, odstawienie wywołało u niej padaczką alkoholową. Alkoholiczka może być również „człowiekiem sukcesu” i mieć liczne pasje – wyróżnia się grupę wysoko-funkcjonujących osób z chorobą alkoholową, po których nie da się poznać, że na co dzień nadużywają alkoholu.
Im dłużej się pije, tym bardziej postępuje choroba alkoholowa. Stopniowo uwidacznia się coraz więcej jej skutków; od zdrowotnych po zawodowe i społeczne, jak utrata pracy czy zaniedbanie bliskich osób. Jedyną możliwością przerwania dalszych postępów alkoholizmu, jest bycie trzeźwym. Chorobę alkoholową ma się do końca życia, ale to nie oznacza, że alkoholiczka to słaby „chory człowiek”. Trzeźwa alkoholiczka jest silniejsza psychicznie od niejednego samozwańczego chojraka.
Dostałam swoją diagnozę w wieku 21 lat, w 2016 roku. Dziś jestem trzeźwą alkoholiczką od ponad roku. Tak więc, jeśli przechodzisz przez trudny okres, sama odnalazłaś się w tej historii lub Twoja bliska osoba ma problemy alkoholowe – jest szansa. Ja przeszłam długą drogę. Byłam trzy razy na oddziale detoksykacyjnym, raz na leczeniu uzależnienia alkoholowego (odwyk). Kluczowe okazało się dla mnie dobranie odpowiedniej terapii, która uwzględniała przede wszystkim pracę nad moimi zaburzeniami osobowości typu borderline.
Diagnoza choroby alkoholowej to nie jest koniec świata, ale zdecydowanie będzie wymagała większej pracy nad sobą, bycia bardziej świadomą i też… dobrą dla siebie. Przez cokolwiek przeszłaś, zawsze czeka na Ciebie ten nowy świat, który możesz zbudować. Będzie ciężko – wiem o tym, bo sama wciąż go buduję, cegiełka po cegiełce. Ale widzę, że warto.
Chcesz się podzielić swoją historią, związaną z chorobą alkoholową? Napisz do mnie na adres maria.cz@dziewuchydziewuchom.pl